Wycieczka zorganizowana z biurem podróży Itaka. Miała charakter 2 w 1 - czyli objazd plus wypoczynek na plaży w Krabi.
Rozkład jazdy.
1. Dzień - Wylot do Tajlandii z między lądowaniem w Doha. Ponad 12 godzinna podróż minęła szybko i bez żadnych stresów. Do Doha za pasażerkę miałam Wietnamkę, która ni w ząb nie umiała po angielsku i pomagałam jej zamówić jakieś jedzenie. Okazało się, że po angielsku niekoniecznie natomiast po polsku jak najbardziej i chichrałyśmy się w najlepsze, że zostawiamy zimną Warszawę i jedziemy na wakacje. Z Doha do Warszawy za to mogłam sobie trochę podszlifować angielski, bo koło mnie siedział londyńczyk (jak się potem okazało - również uczestnik wycieczki). Miałam delikatny stres bo nie miałam pojęcia kto jest z mojej wycieczki, bo dopiero w Bangkoku okazało się kto jest kim :) Podróżowałam liniami Qatar Airways i cóż mogę powiedzieć. Fajnie - obsługa na najwyższym poziomie - poduszeczka, kocyk, skarpetki, opaski na oczy, zestaw małego dentysty czyli mini szczoteczka do zębów i pasta. Non stop jedzenie. I picie. I od nowa. Nie zdążyłam się znudzić ani nawet wyciągnąć kindla.
2. Bangkok. Od wyjścia z lotniska uderza nas fala wilgotnego, duszącego powietrza. Dziwne, kilka oddechów i już czujesz to miasto. Transfer do hotelu Bangkok Palace. Poznanie ekipy. Dzielę pokój z super dziewczyną. Bratnia dusza. Tego dnia fundujemy sobie kolację w Baiyoke Sky - najwyższym budynku Tajlandii. Widok z 78 piętra jest zachwycający. Obrotowy taras z widokiem na miasto robi oszałamiające wrażenie. Nocny spacer modną ulicą Khao San, która tętni życiem, z niezliczoną ilością knajpek, salonów masaży, sklepików i dziwnych atrakcji zaliczony. Możemy iść spać. Ale kto by spał. Rozciągamy z koleżanką dobę do granic możliwości.
3. Bangkok. Kolejny dzień w Bangkoku. Czas na zwiedzanie. Świątynia Szmaragdowego Buddy, która jest najważniejszym sanktuarium kraju oraz Pałacu Królewskiego. Świątynia Leżącego Buddy robi wrażenie (mierzący aż 46 m trochę rozczarowuje bo nie sposób objąć go wzrokiem ani zatrzymać się chwilę dłużej bo fala turystów wylewa się zewsząd. Kolejka jak za mięsem w czasach gierkach. Można sobie spokojnie odpuścić. Moją uwagę zwracają stopy Leżącego Buddy z idealnie równymi palcami, na których narysowane są punkty do masażu. Masaż tajski ma duchowe korzenie i jest prawdziwą sztuką, o czym przekonam się później.
Fantastyczny rejs po rzece Chaophraya i kanałach Bangkoku. Było szybko, radośnie. Z poziomu łódki widać było zamieszkałe domostwa, domki dla duchów, niezliczone ilości palm kokosowych a także dzikie warany. Przejazd przez dzielnicę chińską z obowiązkową i charakterystyczną bramą i zwiedzanie Świątyni Złotego Buddy. Wieczorem czas wolny - wybrałyśmy się na nocne zwiedzanie Bangkoku. Obowiązkowy street food na nocnym targu. Dałyśmy się obuć kierowcy tuk - tuka, ale oj tam, przejażdżka była niezapomniana!
4. Bang Pain - Ayutthaya - Kanchanburi - Bang Pain - to letnia rezydencja królewska. Totalny orient. Ayutthaya to dawna stolica Tajlandii ze słynną głową Buddy, która wrosła w drzewo. Okazuje się, że Buddzie można robić zdjęcia tylko z poziomu niżej, nigdy wyżej, dlatego też pomniki Buddy są zawsze lub prawie zawsze z opuszczonymi oczami, żeby Budda patrzył na nas z góry. Dostałam ostrzeżenie. Do świątyń wchodzi się na boso. Wyznawcy buddyzmu, wierzą, że stopy są najbrudniejszą częścią ciała, a buty to już w ogóle. Dlatego należy je pozostawić przed świątyniami a także niektórymi sklepami czy nawet knajpkami. Podobno całkiem do niedawna cała ulica Khao San była zastawiona butami backpakersów :) Ubolewam, że czasu było mało a i pogoda nie sprzyjała, bo akurat w tym dniu padał całkiem obfity (ale ciepły) deszcz.
Zima...
Przejazd do prowincji Kanchanburi i słynny most na rzece Kwai - robił wrażenie, przypomina wciąż żywe doświadczenia z II wojny światowej.
Smutny znak naszych czasów - Mnich na moście na rzece Kwai ze smartfonem w ręku ;/
5. Park Narodowy Erewan - ale przedtem jeszcze rafting na tratwach bambusowych po rzece Kwai. Wizyta w "wiosce słoni". O odpowiedzialnej turystyce jeszcze będę pisać. Dodam tylko, że przejażdżka na słoniach nie jest dobrym pomysłem. Warto się zastanowić, czy chce się przykładać do męczenia tych dostojnych zwierząt za cenę przewiezienia tyłka po wyznaczonej trasie. Okupiona męczarnia tresura nie jest warta takich doświadczeń! Ja wykupiłam trochę wolnego czasu słonikowi karmiąc go bananami. Tak długo jak ludzie będą korzystać z tego rodzaju rozrywki, słonie będą zabierane od małego i tresowane żeby pokornie służyć ludziom. Głupie gadanie (m.innymi pilotki), że dla słonia przewiezienie człowieka to bułka z masłem jest beznadziejne i świadczy o małej świadomości problemu. No dobra ale wróćmy do przyjemniejszych rzeczy.
Postój przy drewnianym moście Wam Poh Viaduct, który zrobił na mnie wrażenie na równi mostem na rzece Kwai. Kadry jak z filmu.
Park Narodowy Erewan to kompleks składający się z siedmiu kaskad wodospadów a wszystko to w otoczeniu tropikalnej roślinności i krystalicznie czystej wody z rybkami, które peelingują stopy (moich nie chciały - niedobre ;). Trasa była dość trudna, ale wylazłam na sam szczyt. Powiem tak. Pięknie ale wiem, że wiele osób (w tym ja) wydały werdykt, że równie pięknie a nawet piękniejsze są Plitvickie Jeziora w Chorwacji.
6. Damnoen Saduak i Hua Hin - czyli najbardziej znany tajski pływający targ. Powiem tak - podróż łódką super przygoda, zakupy, targ... kolorowo, gwarno. Na zdjęciach prezentuje się znacznie lepiej niż w rzeczywistości. Smutne były pokazy lori czy boa trzymanych w niewoli ku uciesze turystów :(
Zwiedzanie pałacu królewskiego Khao Wang w Petchaburi, który położony jest na wzgórzu (wjazd kolejką linową). Fantastyczna posiadłość, zupełnie inna od tych europejskich. Niesamowite wrażenie robiły mury wraz z orientalną roślinnością. Stado małp jak zwykle wredne i podstępne ;)
Hua Hin - to nadmorska miejscowość. Szczerze mówiąc mnie nie zachwyciło a na dodatek wiało tak, że głowę urywało i niestety nawet się nie wykąpałam. Podobno w samym miasteczku było magicznie ale ja już ledwo żyłam (zapalenie krtani) więc poszłam wcześniej spać.
7. Park Narodowy Sam Roi Yod - przepiękne miejsce, przepiękna plaża. Pogoda niestety pokrzyżowała nam nieco plany ale spacer po stromym wzgórzu był jednym z fajniejszych momentów wycieczki. To nic, że z zapalenie krtani ;) Kto by się tym przejmowałam. Mocny wiatr znowu przeszkodził w kąpieli w chłodnej wodzie (od Zatoki Tajskiej) i już zaczynałam powątpiewać, czy w ogóle wykąpię się w morzu ;)
Nocleg w miejscowości Chumphon - niepozornej a tętniącej życiem. Cudowny nocny market z pysznym jedzeniem i mnóstwem lokalnych przysmaków.
8. Park Narodowy Khao Sok - Krabi - rejs łodzią motorową po jeziorze Cheow Ian wśród malowniczych skał i wapiennych formacji. Przepiękne widoki, szybka łódka - żyć nie umierać! Nasz kapitan był wyjątkowo zdolny - nie zmokliśmy wcale nic, natomiast ekipa z drugiej łodzi hehe - było mokro. Do tego parku dowoziły nas fajne busiki a nasza wesoła ekipa pod wezwaniem Changa miała zaciesz kiedy nasz uroczy tajski kierowca puszczał polską muzę.. Bania u Cygana! hehe Było wesoło ogólnie rzecz mówiąc :).
9- 14. Pobyt w miejscowości Ao Nang w prowincji Krabi - miałam ogromne szczęście, bo miałam chyba najpiękniejszy pokój w całym Hotelu Cha - da resort - na VI piętrze z widokiem takim, że WOW! Góry i morze, czyli wszystko to co kocham. Niesamowite było obserwowanie jak każdego wieczoru schodzi mgła i zaczyna padać ciepły deszcz. Taki tropikalny.
Już na własną rękę zorganizowaliśmy sobie wycieczkę po wyspach PHI PHI, włącznie ze słynną Maya Beach (to ta z Niebiańskiej Plaży z Leo Di Caprio). Lunch na Phi Phi Don smakował wybornie chociaż zjadłam sam makaron hehee ;) Cała wycieczka na plus. MB rozczarowała ilością turystów na metr kwadratowy ale kaman! każdy chciał zobaczyć tą plażę. Nie ma co się dziwić. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Monkey Beach - i kurde! Nie lubię małp - podstępne zwierzęta. Kto nie posłuchał się przewodnika i zabrał na wyspę siatkę mógł się boleśnie o tym przekonać. Te zwierzaki wcale nie są tak milusie na jakie wyglądają - złodzieje po prostu. Po raz pierwszy w życiu miałam na głowie maskę do snurkowania i ..cudowne uczucie! Na pewno spróbuję jeszcze tej przygody :)
Zaliczyłyśmy też Railey Beach - niedaleczko Ao Nang (dojazd łódką za śmieszne pieniądze). Plaża jak plaża.. piaseczek, cudowna woda i kokos w ręku. Cudownie!
15. Bangkok - jeszcze jedna noc i prawie cały dzień (!) w tym mieście grzechu na zakończenie przygody. Teleportowaliśmy się tam tajskimi liniami w przelocie wewnętrznym (coś jak azjatycki wizzair). Czas na nocny market, ostatnie zakupy. I długa droga do domu.
16. Wylot. Ponownie lot przerywany w Doha. Pomiksowały mi się czasy, już nie wiem, czy jest dzisiaj czy już jutro. Lecimy. Wszyscy w samolocie uświadamiają sobie, że to koniec urlop kiedy pod nami pokazuje się całkiem biała Warszawa.
Było cudownie!
Tajlandia jest magiczna, zaszczepiła we mnie to "coś" Przyjaźni ludzie, fantastyczne, orientalne zabytki, pyszne jedzenie, życzliwość, naturę tak inną od tej którą znam. Wiem, że na pewno wrócę!
Wycieczkę oceniam bardzo dobrze z uwagi na jej atrakcyjny program, świetną organizację. Nie mam zastrzeżeń co do hoteli i środków komunikacji.
Tak wiem, że na pewno można taniej, że można samemu, że wasi znajomi i wy sami już byliście, że dla niektórych wycieczka z biurem podróży się nie liczy. Wiecie gdzie to mam? Tak, dokładnie tam.